niewykształcona prowincjuszka niewykształcona prowincjuszka
327
BLOG

Piloci TU-154 ofiarami niewytłumaczalnej choroby

niewykształcona prowincjuszka niewykształcona prowincjuszka Polityka Obserwuj notkę 18

 Był pamiętny ranek 10 kwietnia. Właśnie odwracałam się na drugi bok z zamiarem odespania sobotniej nocy, ale kiedy po krótkiej przerwie toaletowej miałam zamiar z powrotem odpłynąć w upragnioną krainę snów, w cicho nastawionym radiu TOK FM usłyszałam słowa prowadzącego audycję, że właśnie przekazano mu najnowszą wiadomość - samolot prezydencki najprawdopodobniej rozbił się pod Smoleńskiem! W tym momencie wszelka senność i zmęczenie natychmiast zniknęły, a ja podłączyłam się na stałe do kanałów informacyjnych, do których przypięta jestem do dziś - ciągle w jednym i tym samym celu - dowiedzieć się jak do tego doszło!

Śledzę więc już od półtora miesiąca wszelkie pochodzące z wiarygodnych źródeł informacje i usiłuję na własną rękę (cóż za impertynencja i brak zaufania do światłych komentatorów) poskładać je w jakąś logiczną całość. I co z tego wynika? Otóż samolot odleciał z Warszawy i przez cały czas trwania lotu nie było żadnych problemów. Piloci lądującego przed nim Jaka ostrzegali, że warunki pogodowe są złe i prawdopodobnie będą się pogarszać. Rzekomo ostrzeżenie o złych warunkach i mgle przekazali również rosyjscy kontrolerzy, jednak nie zdecydowali się na zamknięcie lotniska pozostawiając ostateczną decyzję pilotom. Jeśli dobrze rozumiem piloci w tym momencie wiedzą tyle, że warunki są trudne (choć nie do końca wiadomo jakie, bo doniesienia o widoczności w metrach codziennie spływają do nas inne), ale zarazem lotnisko nie jest zamknięte, więc lądowanie jest możliwe. Aby sprawdzić, czy ryzyko nie jest zbyt duże piloci planują zejść do wysokości decyzji i jeśli będą widzieć pas wylądować, a jeśli nie odlecieć na lotnisko zapasowe. Rozpoczynają więc schodzenie z częściowo włączonym autopilotem i w konfiguracji do lądowania. Dochodzą do wysokości około 80 m, kiedy to drugi pilot najwyraźniej nie widząc lotniska mówi - odchodzimy. W odpowiedzi kapitan milczy, ale za to konsekwentnie zniża się dalej z pełną świadomością wysokości na jakiej się znajduje, gdyż tę regularnie przekazują mu kontrolerzy. I tak, z niewyjaśnionych przyczyn, dochodzi aż do wysokości 20 m ignorując w międzyczasie kilka ostrzeżeń systemu TAWS, który od wprowadzenia go ponad 20 lat temu jeszcze nigdy nie zawiódł. Nie mamy informacji, co w tym momencie robią pozostali członkowie załogi (na logikę powinni wyrywać facetowi ster, bo wyraźnie właśnie oszalał...). Pilot ewidentnie nadal nie widzi lotniska ani ziemi (z 40, 30, 20 m), bo znajduje się nie w osi pasa i w odległości ponad kilometra od lotniska, czego musiałby być świadomy, gdyby cokolwiek widział, a tymczasem nadal się zniża... Aż wreszcie tuż nad ziemią stwierdza (choć nie wiadomo w którym momencie) - "nie damy rady" i włącza pełną moc silników, ścina znajdujące się wokół niego drzewa,a nastepnie rozbija się na wiele drobnych kawałków...

Eksperci wszelkiej maści - wojskowi i wielce utytułowani lotnicy - przekonują, że tak nieodpowiedzialne zachowanie pilota jest wynikiem braków w szkoleniu (między innymi praktyk na symulatorze) oraz licznych błędów systemowych...

Z całym szacunkiem dla ich wiedzy i przekonania o własnej nieomylności, mogłabym w to uwierzyć, gdyby samolot pilotowała osoba na codzień dbająca o czystość miejskich terenów zielonych, ale jeżeli był to pilot, który wylatał ponad 3000 godzin to jedynym wytłumaczeniem takiego zachowania byłby nagły atak schizofrenii skutkujący utratą kontaktu z rzeczywistością, zanik pamięci, a w konsekwencji umiejętności pilotowania, napad epilepsji i utrata kontroli nad swoim zachowaniem lub inne podobne nieszczęście...

Jestem w stanie zrozumieć, że ludzie są omylni i czasem podejmują błędne decyzje, ale za każdym ludzkim zachowaniem stoi jakaś logika, jakiś proces myślowy, jakiekolwiek motywy... W tym wypadku wszystko wskazuje na to, że pilot działał w ogóle bez żadnej logiki, planu, czegokolwiek, ale za to z ewidentnym zamiarem spowodowania katastrofy....

Teraz pozostaje mi tylko czekać, aż Edmund Klich wyjaśni nam skąd u Arkadiusza Protasiuka i innych członków załogi wzięło się nagle to gwałtowne pragnienie śmierci, bo dotychczasowe opowieści o niedostatecznym wyszkoleniu brzmią w tym kontekście jak jakaś kiepska farsa! Chyba, że czegoś nie rozumiem, ale to w takim razie proszę, niech mnie ktoś oświeci!

Ewentualnie, może najwyższa pora poważnie wziąć się za zbadanie innych możliwych wersji zdarzeń zamiast ufać w tę rosyjską nietrzymającą się kupy narrację?

 

Nie potępiam kaczyzmu niczym dżumy 21 wieku, nie pragnę bratać się z Rosjanami za wszelką cenę, nie boję się CBA ani podsłuchów PIS-u, nie rozpływam się z zachwytu na widok Donalda i Bronisława, Władysław Bartoszewski nie jest dla mnie wzorem do naśladowania (i to najdelikatniej mówiąc) i nie mam głębokiej wewnętrznej potrzeby ustawiać swoich poglądów w taki sposób, żeby Adam Michnik i Grzegorz Miecugow zapewniali mnie regularnie o mojej inteligencji...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka